W Polsce, gdzie ceny mieszkań skaczą wyżej niż ciśnienie na widok faktury za prąd, każda pomoc w zdobyciu własnego M jest na wagę złota. Rządowy program „Bezpieczny Kredyt 2 proc.” okazał się życiową deską ratunkową dla blisko 60 tys. gospodarstw domowych. Ale czy faktycznie dla wszystkich była to ostatnia deska ratunku?
Z najnowszych danych Banku Gospodarstwa Krajowego wynika, że w 2023 roku kredyt na preferencyjnych warunkach zaciągnęło aż 57 575 rodzin. Ciekawostką jest, że nie ustanowiono limitów dochodowych, co spowodowało, że zróżnicowanie dochodów kredytobiorców jest spore – od studenckiego budżetu po solidne menedżerskie pensje.
Podział wygląda następująco:
- 14,4% kredytów trafiło do osób zarabiających między 2 a 3,5 tys. zł na osobę,
- 26,1% przypadło tym, którzy zarabiają od 3,5 do 5 tys. zł,
- 24,7% otrzymali ci z przedziału 5 -6,5 tys. zł,
- 14,9% przypadło tym, którzy zarabiają od 6,5 do 8 tys. zł.
Najwięcej, bo niemal 20%, beneficjentów to jednak osoby, których dochód dyspozycyjny przekraczał 8 tys. zł miesięcznie. Można by rzec, że to grupa, która i bez dodatkowych dopłat poradziłaby sobie na rynku nieruchomości. Jak zauważają eksperci, elastyczność programu sprawia, że nie tylko najbardziej potrzebujący zyskują szansę na swoje M.
W kontekście stale rosnących cen nieruchomości i malejącej zdolności kredytowej potencjalnych nabywców, każda forma wsparcia jest na wagę złota. Jednak, aby program był bardziej celowany, warto byłoby rozważyć wprowadzenie bardziej rygorystycznych kryteriów dochodowych. Takie zmiany mogłyby zapewnić, że pomoc trafia tam, gdzie jest najbardziej potrzebna.
Jedno jest pewne – „Bezpieczny Kredyt 2 proc.” to dowód na to, że każdy program pomocowy ma swoje mocne i słabe strony, a jego optymalizacja to proces ciągły.